Przychodzę do domu właściciela psa, którego miałam wyprowadzić. Zapukałam do drzwi. Otworzyła mi ok. 80-letnia kobieta. Uśmiechnęła się promiennie, a ja odwzajemniłam uśmiech.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry. Pani przyszła po Maluszka, tak? Proszę wejść. - Weszłam do środka i podążyłam za nią do salonu. - Oh, naprawdę bardzo się cieszę, że uwzględniono moją prośbę i przysłano tutaj kobietę. Maluszek będzie w niebo wzięty. Wiesz Złotko, nie przepada za mężczyznami. - Zrobiła strapioną minę.
- Mam nadzieję, że się pani nie zawiedzie na mnie.
Hmm, Maluszek? Przed oczami od razu stanął mi maleńki, słodki psiaczek, ale to co zobaczyłam gdy przeszłam przez próg sprawiło, że stanęłam jak wryta. T-to ma być MALUSZEK? Chyba sobie żarty stroi... Był ogromny, ale także bardzo zadbany: jego długa sierść była lśniąca i bez żadnego kołtuna. Staruszka podeszła do niego i pogłaskała po pysku, za co tamten polizał ją. Może nie będzie tak źle - pomyślałam, założyłam mu smycz i wyprowadziłam z domu.
Offline
Wyszliśmy jedynie ze strefy zabudowań i od razu zostałam mocno szarpnięta. Z początku pomyślałam, że Maluszek wyrwał mi ramię ale po chwili poczułam ból promieniujący z tamtej okolicy i odetchnęłam z ulgą.
- Mały!!! - Zawołałam gdy minęło zaskoczenie i pociągnęłam za smycz. Pies zatrzymał się. Pochyliłam się nad nim tak, że nasze oczy były teraz na tym samym poziomie. - Mógłbyś trochę wolniej? Błagam, nie wyrywaj się tak. - Podrapałam go za uchem i wyprostowałam się. Ruszyliśmy dalej, a Maluszek szedł grzecznie obok mojej nogi.
Offline
Dotarliśmy do lasu. Maluszek merdał wesoło ogonem. Misja przebiegała bardzo spokojnie... Nagle jakaś cholerna wiewiórka zeskoczyła z drzewa wprost przed nos mojego nadpobudliwego podopiecznego. Maluch (albo fiat 126p - jak wolicie) zerwał się ze smyczy i poleciał za biedną ,,cholerną wiewiórką''. Pomyślałam, że raczej tutaj teraz nikogo nie będzie więc puściłam go żeby sobie swobodnie pobiegał. Pies uganiał się za wiewiórkami a ja w tym czasie usiadłam na jednym z pniaków i zaczęłam rozmasowywać sobie obolałą rękę.
Offline
Maluszek podszedł (a raczej dowlókł się) do mnie i padł na trawę obok moich stóp (nie, nie bójcie się, nie zdechł). Pochyliłam się nad nim i zaczęłam go głaskać, a gdy odpoczął wyruszyliśmy w drogę powrotną.
Offline